czwartek, 8 marca 2012

Kolejny dzień.

          Seria niefortunnych zdarzeń:). Nastawiłam budzik na 5:10, zadzwonił.... Ja poczułam, że jestem tak dziwnie wypoczęta i z lenistwa przyłożyłam jeszcze na chwileczkę głowę do poduszki z myślą, że 5 min poleżę i wstanę. Po chwili otworzyłam oczy, spojrzałam na zegarek, a tam 5:45... Na bieganie nie było czasu.

                                                                     (źródło)

          Za to przemogłam się i wybiegłam na swoją trasę wieczorem, szkoda tylko, że przed zjadłam kolacje. Co prawda lekką, ale i tak na początku ciężko mi sie biegło, jednak przebiegłam więcej niż do tej pory. Nie wiem jakim cudem, może przez to, że raz złapałam fazę biegłam i biegłam, kompletnie wyłączyłam mózg i myślałam... No właśnie nie wiem o czym, ale jak sie ocknęłam okazało się, że biegłam spory kawałek przez który dotychczas biegałam jedynie do połowy, a potem marszowałam.

            Tak o to bieganie rozpoczęte o 19:56 uznaję za udane, a przebyty dystans to 3,5 km w 30 minut
            No i teraz sie zastanawiam, czy wstawać jutro o 5:10? czy też iść wieczorem. Sama nie wiem ale chyba dam sobie odpocząć i najwyższej wieczorem pójdę, a jak nie to dopiero w poniedziałek. Bo weekendy mam wolne:). Poza tym efekt placebo zaczyna działać, przebiegłam się raptem 3 razy, a ja już widzę u siebie co najmniej 3 kg mniej. Śmiać mi sie chce, bo przechodzę koło lustra i wydaje mi sie, że brzuch jakby zmalał. Jak tak dalej pójdzie popadne w samo uwielbienie:)
             

Reklama